Zawsze znajdzie się jakiś powód, żeby akurat w tym konkretnie momencie naszego życia NIE wprowadzać żadnych zmian. Ewentualnie, żeby zacząć dopiero od jutra. U mnie akurat wymówką z reguły jest „bo przecież zaraz się przeprowadzam” i przez ostatnie dwa lata działała na prawdę nieźle. Do czasu. Bo otóż, na razie, na horyzoncie żadna zmiana zamieszkania już mi się nie jawi. A zatem – koniec z wymówkami. Najwyższa pora te wszystkie, zaległe i odwleczone przez wizje nieustannych przeprowadzek plany, zacząć systematycznie realizować. I dzisiaj na warsztat biorę trzy małe rzeczy, które udało mi się zmienić na lepsze oraz, zapowiedź czwartej, takiej powiedzmy zmiany w trakcie weryfikacji :)
Jak sam tytuł wskazuje, zmiany są kosmetyczne, bo istotnie dotyczą kosmetyczki. I są kosmetyczne, bo powiedzmy sobie szczerze, że nie jest to skryty w chmurach, niebosiężny Mount Everest zmian, tylko trzy drobiazgi. Maleństwa. No ale jednak zmiany, według mnie w dobrą stronę.
Kosmetyczne 1:1 – czyli redukcja i konsekwencja
Tak, dałam się kiedyś złapać w pułapkę marketingowych speców reklamujących kosmetyki. I żyłam wiele lat w przekonaniu, że już za chwileczkę, już za momencik, na rynku pojawi się nowy tusz do rzęs o niebo lepszy od poprzedniego, zrewolucjonizuje moje życie, a wydłużone i pogrubione rzęsy będą remedium na wszystkie problemy życia doczesnego (bo czy nie taką właśnie kuszącą wizję roztaczają przed nami spece od reklamy?). Żyję już parę lat i nic takiego się nie stało, a kolejne testy nowinek i korelujące z nimi porażki utwierdziły mnie w przekonaniu, że wizja lepszego, jest wrogiem dobrego, a jedyne czego mi przybyło to kosmetycznych bubli i siwych włosów na głowie. Bo po co właściwie uganiać się za kolejnym produktem, skoro obecny spełnia całkowicie nasze oczekiwania? Rewolucyjny wniosek, przyznajcie sami ;) Sama czasami siebie podziwiam, do jakich błyskotliwych koncepcji potrafi doprowadzić mnie mój umysł (sarkazm alert ;) ). Więc doszłam jakiś czas temu do wniosku, że koniec, basta i tak się więcej bawić nie będziemy. Jeżeli mam podkład, z którego jestem zadowolona, tusz do rzęs, który działa tak jak chcę, to po co szukać lepszego? Czy na prawdę potrzebuję w kosmetyczce czterech niemal identycznych produktów, z czego tylko jeden spełnia właściwie moje oczekiwania? Co więc postanowiłam w tej sprawie?
♥ kupuję wyłącznie sprawdzone wcześniej produkty, które spełniają moje oczekiwania
♥ wdrożyłam zasadę 1:1 – kupuję coś dopiero wówczas, gdy poprzedni produkt zupełnie się skończy. Dzięki temu nie mam trzech kremów, pięciu toników i szesnastu tuszy do rzęs (oczywiście, tego nauczyła mnie moja osławiona już przeprowadza do i z Barcelony)
♥ …a to oznacza, że jestem właśnie na etapie wykańczania wszystkich produktów które zgromadziłam przez ostatnie lata
Równolegle, toczy się proces przestawiania mojej kosmetyczki na zupełnie naturalne tory, co również pomaga się uporać z niekorzystnym nadmiarem. Zastąpiłam, chociażby, wszystkie odżywki do włosów olejami i moje włosy nigdy nie miały się tak dobrze jak teraz.
Oczywiście, to może być szokujące wyznanie. Ja tu się podaję za orędowniczkę ekologicznych rozwiązań na każdym możliwym polu, a trawią mnie dylematy związane z nadmiarem produktów do makijażu i to zapakowanych w plastik? Już słyszę te donośne głosy „skoro tak się opowiadasz za naturą, to czemu nie pokochasz swego naturalnego wyglądu?!”. Cóż, tak już mam, że lubię się malować, sprawia mi to przyjemność i poprawia samopoczucie – czy szkodzę środowisku? Jasne, ale powiedzmy sobie szczerze, że właściwie każda akcja związana z produkcją dóbr jest w jakimś stopniu utrapieniem dla Matki Ziemi. Więc jeśli decyduję się dla dobra świata pomykać mimo niepogody rowerem lub autobusem, jak już mam moknąć i marznąć w imię przeciwdziałaniu zmianom klimatu, to niechże mam, do ciężkiej cholery, chociaż podmalowanym okiem poprawione morale na tę okazję, god damn it.
Wielorazowe płatki kosmetyczne
No więc skoro ja, ekologiczna grzesznica, pacykuję się tymi wszystkimi makijażowymi świństwami, to przychodzi i czas demakijażu. Coś zatrybiło u mnie w tej materii, kiedy odkryłam, że sporo jest na rynku płatków kosmetycznych, które zamiast w 100% z bawełny wykonane są z bawełny ze znacznym udziałem poliestru. Fu. To raczej umiarkowanie biodegradowalne rozwiązanie. A dalsze rozważania doprowadziły mnie do refleksji, że bawełna sama w sobie jest niezłym utrapieniem biorąc pod uwagę, że aby wyprodukować 1 kg surowej bawełny potrzeba do 29 000 litrów wody. Szacuje się, że uprawa bawełny odpowiada za 1 – 6% ogólnoświatowego zużycia słodkiej wody (źródło), gigantyczne zużycie środków ochrony roślin, a nierzadko odbywa się w warunkach dalekich od poszanowania praw pracowniczych. W obliczu tych faktów, wyrzucanie każdego dnia do kosza bawełnianego płatka kosmetycznego, mimo, że w pełni biodegradowalnego, zakrawa na szaleństwo. Ostatecznie zdecydowałam się zakup wielorazowych płatków kosmetycznych, chociaż decyzja nie była prosta i już tłumaczę, dlaczego. Otóż wybrane przeze mnie płatki bambusowe zawierają istotnie domieszkę poliestru i zakładam, że to zabieg, który ma za zadanie zwiększyć ich trwałość w obliczu wielokrotnego użytkowania i prania, ale ostatecznie kiedyś w przyszłości będą też niewygodnym odpadem. Sensowność tej decyzji uzależniam od tego, jak długo płatki będą mi służyć, a zapowiada się na razie nieźle :)
Płatki same w sobie są fenomenalne. Jedna strona jest wykonana z miękkiego materiału przypominającego frotte, a druga… jest miękka jak puch. Słowo daję, mogłabym się gładzić tym płatkiem caaaały dzień, tak jest cudowny w dotyku. Dobrze radzą sobie ze zmywaniem makijażu, nie podrażniają, i jak dotąd, dobrze się dopierają (a w czym się dopierają, to będzie w następnym odcinku ;) ). Nie widzę też, żeby pranie szczególnie im szkodziło, ale będę skrupulatnie monitorować ich losy w pralce :) Na razie mogę polecić, chociaż weryfikacja jest w trakcie ;) Na deser – płatki kosmetyczne są szyte ręcznie, w Polsce ♥
Patyczki kosmetyczne bez plastiku
Od bardzo dawna mierziło mnie niezmiernie, że patyczki kosmetyczne są plastikowe. Tak, jakby na całym bożym świecie nie było jakiegoś lepszego, bardziej kompostowalnego materiału. Więc przy okazji płatków kosmetycznych wymieniłam też patyczki kosmetyczne na bambusowe (osobiście wolałabym drewniane i to najchętniej produkowane w Polsce, ale nie udało mi się na takie natrafić). Krótko i na temat – nie różnią się niczym od plastikowych, prócz tego, że całe szczęście, plastikowe nie są. I zapakowane są w papierowe opakowanie, a nie plastikowe. Hura! Jeden – zero dla Matki Ziemi :)
Więc zmiany, drobne, ale zmiany. Mniej plastiku, a więcej rozwagi :)
Ale wszystko wskazuje, że to nie koniec zmian w łazience, bo na wokandę wjeżdża właśnie proszek do prania marki DoItYourself, na bazie wegańskiego mydła bez dodatku oleju palmowego. Tak, tak! W końcu udało mi się doprowadzić to przedsięwzięcie do celu, z małą pomocą Magdy z Całkiem Lubię Chwasty :) Zajrzyjcie do niej koniecznie, jeśli kręci Was kręcenie domowych, naturalnych mydeł, kosmetyków i środków czystości :) Ja zostaję tam na dłużej :)
A jak tam w Waszych łazienkach? Co Was trapi i jakie kosmetyczne zmiany udało się Wam wdrożyć? :)
Pingback: Ekologiczne postanowienia noworoczne | Ekologika - ekologiczny styl życia()
Pingback: Recenzja książki Kasi Wągrowskiej "Życie Zero Waste" - Ekologika - ekologiczny styl życia()