W zeszły wtorek przedstawiłam Wam mojego kota, który słynie z nadzwyczajnego zamiłowania do wszelkiej zieleniny (ciekawe po kim to ma ;) ). Sympatia ta jest tak głęboka, że w kocim mniemaniu jest nawet usprawiedliwieniem dla szturmowania kuchennego blatu, czego celem jest uprowadzenie owych kuszących obiektów (i rozciągnięcie ich po całej podłodze). W obszarze zainteresowań kota leżą: szparagi, fasolka szparagowa (żółta też), zioła wszelkiej maści, koperek, por, a nawet szczypiorek. Nic się nie uchowa. Dlatego, w zeszłym tygodniu, kiedy już przystroiłam zupę pomidorową kilkoma listkami pietruszki, uznałam, że jedyną metodą na ocalenie reszty pęczka jest pieczałowite ukrycie go w kuchennych zakamarkach, poza zasięgiem kocich łap. Jedno mogę powiedzieć na pewno – to mi się udało, bo na ukryty skarb natrafiłam dopiero dzisiaj.
Spoglądając w zamyśleniu na lekko sfatygowaną natkę pietruszki, uświadomiłam sobie, że nigdy właściwie nie powiedziałam Wam na czym dokładnie polega moja filozofia ekologicznego gotowania, oprócz tego, że wpisuje się w nurt wegetariański. To temat na dłuższy wpis, który z pewnością wkrótce powstanie, ale nie będzie chyba żadnym zaskoczeniem, że dla mnie, w ekologicznym gotowaniu nie ma miejsca na marnowanie żywności. Kluczem do sukcesu jest planowanie, ale nierzadko pomaga także kreatywność przy zagospodarowaniu tego, co jeszcze nadaje się do zjedzenia. A moja natka pietruszki sprzed tygodnia nadaje się do tego wprost znakomicie ;)
Pesto pietruszkowe
Składniki:
1 pęczek natki pietruszki
1 łyżka pestek słonecznika
1 łyżka pestek dyni
1/2 łyżeczki soli
1 ząbek czosnku
100 ml oliwy
Opcjonalnie łyżeczka tartego parmezanu (w opcji wegańskiej można spokojnie pominąć)
Wykonanie:
Pestki dyni i nasiona słonecznika podprażyć na patelni. Wszystkie składniki umieścić w blenderze i miksować na wysokich obrotach do uzyskania jednolitej masy. Takie pesto świetnie odnajdzie z makaronem (i ulubionymi dodatkami) jak i na kanapce, a w lodówce przetrwa dobrych kilka dni.